Dręczenie i katowanie słabymi tekstami o weganizmie


natematTo się zdarza. I będzie się zdarzać nawet, kiedy szkoły będą znacznie efektywniejsze w uczeniu myślenia i pisania. Niestety znowu powstał knot o weganizmie, tym razem w ramach dziennikarstwa obywatelskiego. Czyli w ramach „a zgłoszę się do pisania na portalu, przecież umiem pisać i mam dużą wiedzę, więc żaden temat mi nie straszny”. Portal natemat.pl opublikował mizerotę pod przydługim tytułem „Dzieci dręczone sałatą. Rodzicu! Nie katuj dziecka swoją wegańską i wegetariańską dietą”. Nazwiska autora nie wymieniamy, bo w ogóle nic nam nie mówi. Skupmy się na tekście, niech stanowi pretekst do rozprawienia się z kilkoma mentalnymi kołtunami.

Straszno od uogólnień na podstawie jednostkowych przypadków

Tekst ma straszyć. Nie da się straszyć i zniechęcić do weganizmu pisząc o przeważającej większości wegan, którzy są zdrowi. Trzeba więc sięgnąć po niezdrowych, najlepiej skrajnie niezdrowych (kaszel i katar nie wystarczą) lub martwych z powodu weganizmu. Jak się dobrze poszpera, w końcu jest nas ludzi kilka miliardów, to się takich znajdzie. Wegan lub mniej więcej wegan. Można więc te przypadki nagłośnić i tak zakombinować, żeby absolutny margines kojarzył się z normą. Na przykład weganizm z nieodpowiedzialnymi rodzicami, którzy głodzą dzieci. Metoda jest już zresztą klasyczna, ale wydawało się, że swoje najlepsze czasy ma już za sobą. W końcu wiemy już więcej i jesteśmy mądrzejsi, i nawet krytycy weganizmu się doskonalą. Hm, nie wszyscy.

Tak w ogóle, to krytyka weganizmu, nierozsądnego weganizmu, jest bardzo wskazana. Ani weganie ani zwierzęta, z myślą o których wielu wegan zostaje weganami, nie potrzebują półprzytomnej wegańskiej frakcji, która choruje z niewiedzy, lenistwa czy hołdowania mitom. No ale co innego racjonalnie wskazywać, że weganizm jest różny i nie każdy równie rozsądny, a co innego naparzać na oślep, jak nasz dziennikarz obywatelski.

Dla pikanterii można dorzucić jeszcze cytat z profesora Janusza Książyka, kierownika kliniki Pediatrii i Żywienia w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie:

Wychodząc z założenia, że dieta tradycyjna wiąże się z większym ryzykiem rozwoju chorób wieku dorosłego czyli cukrzycą, miażdżycą, nadciśnieniem, chorobami sercowo-naczyniowymi, można powiedzieć, że jest formą maltretowania dziecka. Dieta z dużą ilościa tłuszczu zwierzęcego, prostych węglowodanów może być uznana za formę maltretowania dziecka pozbawionego wyboru pożywienia.

Gdyby profesor zechciał powiedzieć, że każda dieta niewegańska jest formą znęcania się nad dziećmi popełniłby knota nieuzasadnionego uogólnienia, ale na szczęście pozostał przy i tak rewolucyjnym stwierdzeniu.

Ostatnimi czasy weganizm zdobywa wielu zwolenników

Tu akurat autor ma rację, chociaż warto zauważyć, że wymienianie weganizmu jednym tchem z witarianizmem, a  nawet frutarianizmem, to dosyć specyficzny zabieg. Frutarian to rzadko kto na oczy widział, oni występują głównie w słowie pisanym w tabelach dotyczących nazw poszczególnych diet. Witarianie owszem, zdarzają się. Tylko że kiedy się zechce publicznie coś pisać o dietach, warto poczytać o zasadniczych różnicach co do stosunku współczesnej nauki do weganizmu i witarianizmu (na korzyść pierwszego). Żadne oficjalne instytucje i organizacje specjalistów od żywienia nie mówią o witarianizmie jako o odpowiednim sposobie odżywiania, a o weganizmie owszem.

Amerykańskie Stowarzyszenie Dietetyków pisze:

Nie zbadano bezpieczeństwa stosowania u dzieci diet ekstremalnie restrykcyjnych, takich jak frutarianizm i dieta witariańska. Diety te mogą być bardzo ubogie w energię, białko, niektóre witaminy oraz niektóre minerały i nie można polecać stosowania ich u niemowląt i dzieci.

Myśl o weganizmie

Przekonanie o zbawiennym wpływie weganizmu

Autor razem z dyżurną dietetyczką martwią się, że kobiety w ciąży zaczynają być wegankami i stosują tę dietę w przypadku swoich dzieci, ponieważ weganizm jest trendy. Nie wiadomo czy badali motywacje matek weganek, raczej nie. Jest to więc ot taka sobie opinia. Oczywiście mogli zauważyć (tego się nie da nie zauważyć), że o weganizmie mówi się teraz całkiem sporo. Prawdopodobnie dla jakiejś części świeżo upieczonych (fuu…) wegan będzie to tylko epizod w życiu, sezonowa postawa. Oczywiście zgoda co do tego, że decyzja o wegańskim macierzyństwie powinna być podejmowana świadomie, podobnie jak decyzja o wychowywaniu w ten sposób dzieci. Nie sugerujmy tylko, że matki weganki to właśnie te bezmyślne i ulegające modzie osoby, bo nie ma konkretnych podstaw do takich twierdzeń.

Inna rzecz, że jak się w ludziach rozbudzi apetyt na zbawienie, to mogą być problemy. Jasne, zjadanie roślin ma wiele plusów względem zjadania tłustych mięs, białych bułek i niezjadania zbyt wielu roślin, ale zbawiać dietą wegańską to jednak ciężko. No chyba, że ktoś jest bardzo łatwowierny i wierzy, że weganizm ma jakąś magiczną moc. Z pewnością można traktować dietę wegańską jako pomoc przy profilaktyce kilku morderczych chorób cywilizacyjnych, ale uniwersalniej recepty na zdrowie to się z niej nie zrobi. Dobrze jest o tym mówić, może to ograniczy liczbę tych, którzy łapią się jedynie na trend.

Chemicznie, farmakologicznie

Tak, to było oczywiste, wiedzieliśmy o tym od początku. Nie unikniemy tematu B12. Z jednej strony to dobrze, bo przypominań o konieczności suplementacji tej witaminy nigdy nie dość. Z drugiej, to takie nudne. Wciąż te same zastrzeżenia co do tabletek z B12: że to tabletki, że z apteki, że „nienaturalne”. Tym razem takie zastrzeżenia zgłosiła dyżurna dietetyczka przywołana w tekście. No to głęboki oddech i jeszcze raz: nieważne, że tabletki. Tabletki to tylko forma podania substancji. Podobnie jak kotlet, puree czy zupa. Nie ma powodu, dla którego zupa miałaby być w porządku, a tabletki nie. No chyba, że decyduje kształt. I nieważne w przypadku B12, że substancja jest osobno, poza produktem spożywczym. Wiele substancji jest dodawanych do produktów spożywczych, w dzisiejszym świecie nawet bardzo wiele, z wieloma witaminami i -mikro i makroelementami włącznie. Czepianie się akurat B12 jest dziwaczne, szczególnie, że setki razy zbadano przyswajalność B12 z suplementów i jest dobra. Liczy się to, czy B12 w tabletkach jest skutecznym sposobem zapobiegania niedoborom, a nie w jakiej formie się to je, gdzie się kupuje i czy produkuje osobno czy też jest to część jakiejś większej całości spożywczej, np. jakiejś rośliny. Łykasz B12 i to zapobiega niedoborom, jest to wegańskie i przyjazne zwierzętom – czy to nie jest proste?

Za małe brzuchy

Tekst próbuje udowodnić, że weganizm jest nieodpowiedni dla dzieci, ale zestaw dowodów jest nieprzekonujący. Mleko krowie nie jest przecież jedynym źródłem wapnia, o który martwi się dietetyczka. Wapń w mlekach roślinnych jest równie dobrze przyswajalny i nawet ilość w przeliczeniu na szklankę jest ta sama. Twarożek zrobiony z tofu (Polsoja ma tofu z dużą zawartością wapnia, trzy smaki) to też dobre i podobne do nabiałowych źródło wapnia. Jeśli ktoś potrzebuje podobieństwa. Otwarte Klatki napisały ostatnio krótki tekst o wapniu, który może się przydać. Podaje inne dobre źródła tego arcyważnego pierwiastka.

W tekście czytamy też „dzieci mają małe brzuchy i gdybyśmy chcieli dostarczyć im w wegetariański sposób wszystkich składników odżywczych, to musiałyby jeść bardzo dużo objętościowo”. No tak, jest taki dziwny przeskok do wegetarianizmu, który przecież jest dla nauki o żywieniu odmienną dietą niż weganizm (uwzględnia choćby nabiał), ale zostawmy ten brak precyzji. Ten argument „małego brzucha” pojawia się rzadko i jakoś nie jest uwzględniany w stanowisku Amerykańskiego Stowarzyszenia Dietetycznego, które trudno posądzać o to, że nie przeanalizowało dostępnej dziś wiedzy o żywieniu maluchów. ADA stwierdza przecież, że:

Odpowiednio zaplanowane diety wegetariańskie, w tym diety ściśle wegetariańskie, czyli wegańskie, są zdrowe, spełniają zapotrzebowanie żywieniowe i mogą zapewniać korzyści zdrowotne przy zapobieganiu i leczeniu niektórych chorób. Dobrze zaplanowane diety wegetariańskie są odpowiednie dla osób na wszystkich etapach życia, włącznie z okresem ciąży i laktacji, niemowlęctwa, dzieciństwa, dojrzewania, oraz dla sportowców.

Odpowiednio zaplanowane diety wegańskie, laktowegetariańskie i laktoowowegetariańskie zapewniają potrzeby odżywcze niemowląt, dzieci i nastolatków oraz sprzyjają normalnemu rozwojowi.

Empatia przetłumaczyła kiedyś cały tekst, możecie go sobie przeczytać tutaj (plik pdf).

Indoktrynacja dzieci żywieniową ideologią

Brzmi okropnie, prawda? No bo tak miało brzmieć, przecież tekst ma pokazać weganizm w złym świetle. Indoktrynacja, ideologia, straszenie dzieci krwawymi obrazami z rzeźni, zło. W tekście gościnnie występuje również blogerka-wegetarianka, która stwierdza, że nie należy dzieci przymuszać do diety. Nawet tych, które się ma pod opieką. Znów pobrzękuje w tym dziwne założenie tekstu, że to akurat weganie mieliby być tymi wyjątkowo złymi rodzicami, którzy dzieci przymuszają, a wszyscy pozostali tymi, którzy starają się karmić dzieci jak najlepiej i dawać wybór. Chyba żyjemy na innym świecie. Przecież dzieci są od nas przez dłuższy czas zależne i czymś normalnym jest, że na początku to my decydujemy i robimy to w sposób, który uważamy za najlepszy dla dzieci. Robią tak weganie i wszyscy inni (wyłączywszy tych, którzy zaniedbują dzieci). Przynajmniej się staramy, bo dziecko (każdy rodzic o tym wie) może odmówić jedzenia tego i owego i nie ma na to siły.

Indoktrynacja to w tekście z portalu natemat.pl po prostu pejoratywna nazwa na przekazywanie wartości, które uznaje się za ważne. I które mówią o szacunku wobec zwierząt, uważnym byciu w świecie, wzięciu odpowiedzialności za własne wybory, bo mają wpływ na innych itd. Jeśli jest to indoktrynacja, jak nazwać postawę, w ramach której przekonuje się dzieci, że zwierzęta są po to, żeby nam służyć? Przecież to jest właśnie wybór ideologiczny. Panująca ideologia, której się nie postrzega jako ideologii, ale która robi z tego świata miejsce rzeźni, hodowli przemysłowych i całego tego zwierzęcego bólu, który trudno jest ogarnąć. Ideologia szowinizmu gatunkowego, obecna od sfery prywatnej do państwowej. Z całym aparatem, który przymusza do jej wyznawania i utrudnia kontestację. O czym my mówimy?

Spójność

Oczywiście, że wychowywanie dzieci w rodzinach, które cenią weganizm, powinno się wiązać ze spójnością komunikatów, jakie dzieci słyszą od rodziców. Byłoby naprawdę dobrze, gdyby oboje rodziców byli weganami, na dodatek rozsądnymi. I żeby jeszcze szanowali innych ludzi, bo też są zwierzętami. I wybierali produkty fair trade, nie byli seksistami i nie wpadli w dogmaty, skoro dogmatyzm obowiązującego modelu kultury krytykują. Ale znów warto zauważyć – niespójność jest wpisana raczej w ideologię szowinizmu gatunkowego. To jest esencja kłopotliwej niespójności przekonań i zachowań, bo dziecko jednocześnie może opiekować się jakimś zwierzęciem, a inne – bardzo podobne – zjadać. To jest dopiero schizoidalna postawa. Uczy się jej w szkołach, w kuchni, w sklepie, w książkach, filmach i z ambon. Ale przecież to weganizm jest zły, nie cała przytłaczająca reszta.

Dobra krytyka nie jest zła. Każdemu należy się porcja czyichś wątpliwości, kontrargumentów i pokazania innego podejścia. Słaba krytyka nie posuwa nas na przód ani o krok i bardziej przypomina dręczenie i katowanie niż rzeczową dyskusję.


Napisano w Blog, Zdrowie Tagi: , , ,

Zapisz się do newslettera

Wpisz swój email

Archiwa